15 lipca 2012

M.T. czyli firmowa wycieczka

MT (엠티) to skrót od 'members' training'. W telegraficznym skrócie: to wypad intetracyjny zespołu, departamentu firmy. Często poza miasto, z nocowaniem. Według przekazań HR-u ma to służyć głębszemu zgraniu się drużyny. No bo co bardziej zbliża, jak nie wspólne 24-godziny na łonie natury?


Ci którym skojarzy się to z hwesik'iem będą mieli pewną słuszność. Bo też nie rzadko, a wcale często takie wyjazdy są nakrapiane alkoholem, dawkowane dużą ilością mniej lub bardziej pomysłowych gier i zabaw. Swoją drogą takie MT organizują sobie też koła studenckie. I wypadku firm i w wypadku studentów do niedawna MT było to po prostu wielkie chlanie z nocowaniem. Co ma pewne swoje uroki jak jest się w gronie znajomych. Już mniejsze jak jest się z szefem i innymi przełożonymi.

Ale jak wszystko w Korei, ba! na tym świecie, i MT zaczynają zmieniać swoją postać. Czy to wpływy z zachodu? Czy po prostu nowe pokolenie dało delikatnie do zrozumienia, że upijanie się w gronie pracowym wcale nie zwiększa zadowolenia z pracy w zespole? Trudno powiedzieć.

Także MT niekoniecznie się sprowadzają do wynajęcia pensjonatu, zakupu hektolitrów soju i piwa, kilogramów mięsa a nastepniu zamknięciu towarzystwa z tymże prowiantem. Ostatnio moja znajoma udała się z pracownikami, w ramach MT, na ścianę wspinaczkową. Tak się wszystkim to spodobało, że większość zapisała się na cotygodniowe zajęcia i mają drużynowo wystąpić w jakiś zawodach. Z drugiej strony kumpla team udał się do znajnej restauracji by uczyć się gotować tradycyjne dania koreańskie. Zespół sąsiadujący z naszym udał się na intensywną, kilkudniową wycieczkę górską. Departament z piętra wyżej poszedł na lekcje muzealne. I tak dalej, i tak dalej.

Nadeszła kolej i na mój zespół by spieniężyć sumę przyznaną przez HR właśnie na MT. Wybrano trochę tradycyjną formę. A było to tak.

(z róznych powodów nie mogłam ze sobą zabrać kamery, więc poniższe zdjęcia są z komórki. Przez co jakość ich pozostawia wiele do życzenia)

Wybraliśmy na zachodnie wybrzeże Korei, do Taean (태안). Bardzo malownicze miejsce, znane z obfitości fauny i flory a także owoców morza. Niestety mocno ucierpiało z powodu wycieku oleju. Mimo, że zanieczyszczenia wyczyszczono, to wystraszyło to turystów i okolica mocno podupadła ekonomicznie.

Niebieska kropka to właśnie Taean.

Więc piątkowym popołudniem wszyscy wyszliśmy wyjątkowo wczęsniej z pracy, wpakowaliśmy się w samochody i ruszyliśmy na południe. Ja wylądowałam w samochodzie sangmunim'a (ktoś a la VP), co z początku było krępujące, ale szef to porządny człowiek i ponad 2-godzinna podróż minęła szybko.
Pensjonacik gdzie się zatrzymaliśmy, Jadrak (자드락), jest naprawde urokliwie położona, z prywatną plażą i wygodnymi domkami. Niestety był to też pierwszy dzień pory deszczowej. Więc pogoda była, delikatnie mówiąc, lekko do kitu.


Sporo tam też sympatycznych żyjątek.




Po meczu w piłkę, pozbieraniu muszelek i łapaniu krabów, udaliśmy się do pobliskiej restauracji, specjalizującej się, jakże by inaczej, w owocach morza.

 Wystawa przysmaków.




 Na stole.


Hwe (회) czyli surowa ryba.

 Haemultang (해물탕) czyli rybna zupa z owocami morza na ostro.


Do popitki, jakże by inaczej, soju z piwem: tzw. poktanju (폭탄주) czyli bomba. Mimo, że mój team jest mocno sfeminizowany, trudno powiedzieć byśmy stronili od alkoholu.


Po kolacji, panie w restauracji przygotowały nam wór muszelek do smażenia. I z tym worem udaliśmy się z powrotem do pensjonatu.


 Panowie zajęli się smażeniem. A my, młody narybek pracowniczy, zajeliśmy się zabawianiem gawiedzi. Odbyły się gry zespołowe (coś a la kalambury i familiada), XO quiz, popis śpiewów i tańców.

Smażone pyszności jako zakąska do alkoholu
 
 Zabawy trwały do późnych godzin nocnych.

Pensjonat nocą, nawet w deszczu, jest naprawde malowniczy.

 Mimo, że było już grubo po wieczorynce, co poniektórzy mocni markowie, w tym Sangmunim nie mieli ochotę się kłaść spać. Więc zaproponowałam grę w Gostop (고스톱). Jest to gra przypominająca trochę to pokera, trochę brydż, z bardzo barwnymi kartami. Normalnie gra się na pieniądze, ale nam to nie przystoi i graliśmy na pstryczki w czoło. Zresztą dobrze, że nie graliśmy na pieniądze, bo szef wszystkich nas ograł niemiłosiernie. O samej grze kiedyś jeszcze napiszę, jak ją w miarę opanuję.

Śliczne karty do Gostop'a.

Rano nastąpiła pobudka, bo też większość współpracowników pragnęła spędzić jak najwięcej weekendu z rodzinami. Taean pozostawiliśmy osnuty deszczem i zielenią:




Jeszcze co do Gostop'a, odcinek z mojego ulubionego High Kick:




4 komentarze:

  1. MT często nazywany jest "Military Training" właśnie ze względu na konieczność picia na umór. Przyznam się, że określenie "member training" słyszę po raz pierwszy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, tez slyszalam o .'military training'. Napewno 'member(ship) training' jest duzo bardziej poprawne politycznie

      Usuń
  2. picie na umór i do tego jeszcze na rozkaz szefa podczas MT lub hwesika to chyba jedna z niewielu wad, w moim mniemaniu, Korei Płd. Inna sprawa, że nie cierpię tego rodzaju spędów w Polsce również.

    OdpowiedzUsuń
  3. karty do Gostop'a wyglądają trochę jak karty do japońskiej gry hanafuda O_o

    OdpowiedzUsuń