27 maja 2012

Jednodniowa wycieczka do Jeonju (전주)

Mimo okropnego kaszlu i zatkanego nosa, stwierdziłam, że musimy się ruszyć z Seulu. Pani Pingwinowa nie podzielała mojego entuzjazmu i zapału do szukania nowych przygód. Ale jak obiecałam dobre jedzenie, to od razu się zgodziła (świat Pani Pingwinowej kręci się wokół pożywenia. Stąd często ją przekupuję smakołykami).
Udałyśmy się na dworzec autobusowy i na chybił-trafił wybrałyśmy autobus odjeżdżający w kierunku w którym żadna z nas nigdy się nie udała. I tak odjechałyśmy z chłodnego Seulu i udałyśmy się na południe do prowincji Jeollabukdo (전라북도), do miasta Jeonju (전주).

Z Seulu podróż autobusem (jadącym głównie autostradą) zajmuje ok. 3 godzin (z 15 minutową przerwą na siusiu).
Jeonju, stolica prowincji Jeollabukdo, liczy sobie ok. 650 tyś. mieszkańców. Ponieważ Jeollado jest generalnie położona na stosunkowo płaskim terenie, od zamierzchłych czasów ten rejon był 'spichlerzem' całego kraju. Także tutaj powstały potrawy, opiewane jako najsmaczniejsze w Korei.

Jak zajechałyśmy na (dość smutny i obskurny) dworzec autobusowy, Pani Pingwinowa wyraziła chęć spożycia posiłku. Głodny pingwin to zły pingwin, więc kierując się wskazówkami pana z informacji turystycznej (ta znajduje się nie na terenie dworca, a zaraz za tylnią bramą) oraz recenzjami z Naver, udałyśmy się do resturacji serwującej najlepszy bibimbab (비빔밥), flagowe danie Jeonju, w mieście.

Bibimbab, jak sama nazwa wskazuje, to 'wymieszany' (비비다) ryż (밥). Są to różne warzywa, trochę mięska (choć to opcjonalnie), żółtko i ryż. Proste, smaczne i przyjemne.

Bibimbab w całej okazałości (przed wymieszaniem)
Resturacja do której się udałyśmy nazywa się Seongmidang (성미당) i chwali się posiadaniem niesamowitej receptury. Fakt, że na stolik musiałyśmy poczekać dobre półgodziny. Uwaga! O ile w przeciętnej knajpce bibimbab kosztuje ok. 4 tyś wonów, tutaj jest za 11tyś. Fakt, że jest dużo smaczniejszy niż przeciętny. Adres to: Jeollabukdo, Jeonju, Wansangu, Jungangdong-3-ga, 31-2 (전라북도 전주시 완산구 중앙동3가 31-2). Tutaj mapka. 
 Kolejka przed restauracją

Po nakarmieniu Pani Pingwinowej, udałyśmy się do Hanok Maeul (한옥 마을). Kto pamięta moją wizytę w Andong, ten wie co to jest hanok. Jest to tradycyjny koreański domek. W wielu miastach (także w Seulu) są takie maeul: 'wioski' tradycyjnych domków.

Najpierw udałyśmy się do Kyeongijeon (경기전), sanktuarium na cześć króla Teojo (ne Yi Seong Gye), założyciela dynastii Jeoson (1392 r.). Król Teojo to dość ciekawa (i kontrowersyjna) osobistość. Lekturę można zacząć tutaj, ale polecam poszukać bardziej poważnych źródeł. Samo sanktuarium to park i kilka budowli, w tym jedna zawierająca portret króla. Który, jak się okazało, jest przodkiem Pani Pingwinowej.

Brama do sanktuarium

Wejście do pawilonu z portretem króla.

Strażnicy w tradycyjnych strojach (szybko przebiegli, także ledwo zrobiłam zdjęcie).

Pradziad Pani Pingwinowej, który zupełnie jej nie przypomina (może też dlatego, że prawie w ogóle nie widać mu twarzy).

Lasek bambusowy na terenie parku.

Moja zabawa aparatem. A to klon japoński (chyba).

Po obejściu sanktuarium udałyśmy się na zwiedzanie reszty wioski. Powiem szczerze, że po Andong byłam nieco zawiedziona. Mało, że kupa ludzi (akurat jest u nas długi weekend) i to na dodatek z dziećmi (za któymi, delikatnie mówiąc, nie przepadam), to jeszcze większość (jak nie wszystkie) hanoków było nowowybudowana, psyjąc mi nieco smak. Hanoki z Jeonju, prównałabym do tych w Seulu, w Bukcheondong (북천동), z tymże tam jest dużo mniej ludzi. Nie żeby mi się w Jeonju nie podobało. Wręcz przeciwnie: hanoki, nowe czy stare, zawsze uważam za urokliwie. Po prostu nie jest to perełka jak Andong.
Pięknie pachnące róże.

Bardzo urokliwy ogródek.

W odróżnieniu od Andong czy Bukcheon, w Jeonju większość hanoków to nie domy mieszkalne, a kawiarnie, knajpki lub sklepiki.

Większość osób pracujących na terenie wioski ubiera się w stroje tradycyjne.

Brama

Wioska znajduje się zaraz obok centrum miasta.

Brama II

Sporo jest też warsztatów specjalizujących się w produkcji tradycyjnego papieru ryżowego (한지, hanji). Tutaj papier udekorowany.

Drzwi

Urokliwe hanoki

Suszący się czosnek.

Na skrzyżowaniu.

Kupa ludzi, także musiałam się nagimnastykować by zrobić choć kilka zdjęć bez przechodniów.

Wszystko dla turysty...

Polecam wspiąć się na pagórek za wioską. Mało że ładne widoczki, to jeszcze dużo mniej ludzi (większośći jednak nie chce się ruszyć na wspinaczkę. Sama musiałam przekupić Panią Pingwinową ciastkiem).
 
Widok na hanoki.

Dwóch panów siadło do rozmowy.

Widok na hanoki II

Większość zwiedziających została na dole i odpoczywała.

   Widok III

Przed udaniem się z powrotem na dworzec, wstąpiłyśmy do herbaciarni (chatjib: 찻집). Pani Pingwinowa wybrała bohyeolcha (보혈차), która jest wskazana kobietom, natomiast ja wypiłam (bardzo gorzką) chongmyeongcha (총명차), mającą jakoby rozświetlać umysł. W ramach deseru zjadłyśmy patbongsu (팥빙수), czyli kruszony lód z fasolą na słodko, skondensowanym mlekiem i (opcjonalnie) z lodami i owocami.

Nasz podwieczorek

W drodze powrotnej na dworzec podziwiałyśmy różne małomiasteczkowe widoczki. W autobus wsiadłyśmy o 8 wieczorem. W domu byłam przed północą.

Ładne kwiatki

Tradycyjny strój (hanbok) w wersji wiejskie fusion?

 Zachód słońca nad Jeonju.


Po więcej informacji o Jeonju i jego atrakcjach, odsyłam do strony głównej miasta.

1 komentarz:

  1. Nie wiem, co ominęłam, ale nie znam pani Pingwinowej.

    Wycieczka wygląda świetnie, szkoda, że u nas tak trudno zorganizować wyjazd (po Polsce), nawet przekupywanie nie wchodzi w grę...

    OdpowiedzUsuń